środa, 10 listopada 2021

In memoriam

P.Kos.

Mija dziewięć lat, dziś też pada śnieg i wciąż
oddaję ci Ptasi śpiew (teraz oprawiony).
Powtarzałeś, że nie ma miejsca lotu,
nie ma miejsca spoczynku. Jest sam lot
zwany dharmą i māyā – poruszenie zasłony
w pustym mieszkaniu; a jednak czuję,
że w nieistnieniu zapisano więcej. Niebyt
równa się byt plus zaprzeczenie.

sobota, 6 listopada 2021

resurrectio

Znalazłem nasze miejsce, lecz to inna łąka,
dlatego żółty dywan mnisi zwijam w nasiona.
I wybieram je kolejno z wgłębień rojnej ziemi,
by rzucić wysoko, w słoneczne przestrzenie.

Materia zgęszcza się koliście w popielaty puch,
ponownie chwytam łodyżki nad linią twoich
nagich bioder, już na tej samej łące,
którą kazałaś mi dobrze zapamiętać.

Teraz rozchylasz usta, robisz to znów –
gasisz dmuchawce.

wtorek, 23 marca 2021

Szuflady

Wciąż żyje twoja wiecznie zmartwiona matka,
robi nam kanapki: na wierzch kładzie plasterki
świeżego ogórka, posypuje solą. Za oknem
burczy traktor, bruździ wzgórze, kirkut majaczy.
Między paznokciami gigantycznego trupa dzieci
grają w siatkówkę. Stoją dwa rowery i drewniana
buda – statek piracki.

A ja nic nie poradzę na tabliczkę mnożenia,
i że nie zdasz do następnej klasy. Na obróbkę
skrawaniem, nowe słowa, smak wódki, twarze
zmienione nie do poznania, na ojca też
nic nie poradzę.

Więc będą: twoje cześć, moje dzień dobry, nowa
matka, inne mieszkania, znów pobrużdżona włóka.
Otwarte oczy, pęknie skorupa, założę spodnie i odwiozę
syna do przedszkola. Może sobie zaparzę kawę, z linii
memuaru spadnie linoskoczek. Innym razem
poszukam cię w sieci.

środa, 20 stycznia 2021

*** (Z tamtych dni...)

Z tamtych dni zapamiętałem nabrzmiałe
ciepło, powolnie zróżowiałe w półmroku,
wysunięte spod czarnych, koronkowych
pajęczynek (wcale nie było ci zimno).

I mocną kawę, ale taką z fusami. Potem
zapytałaś, co to jest cerinthoides. Może
nakarm kota, niech nie skrobie w drzwi.

Z walizką wsuniętą pod łóżko udaliśmy,
że znamy już odpowiedzi
na pozostałe pytania

halucynogenny świt słomiano wdowi

Wyglądam przez okno, trwa proces budzenia:
odpalmiają się klony, kasztanowce, pospolicieje
rozsupłany świergot spapuziałych szczygłów.

Jak jaskrawo wyzłociły się w oczach złocienie
przed domem - tak czuć saharyjskie piaski
pod munsztukiem, zdeptane kopytami wielbłąda
(tamtej karawany na pewno nie dogonię).

Szukając kartki, którą wczoraj zostawiłaś na stole,
wypijam dwie szklanki wody. Ktoś wsunął świstek
pod słoik lipowego miodu (całkiem skrystalizował).
W lodówce Salve regina, mater misericordiae, vita!
wciąż stoi nietknięty browar.